Piękne dni zaczęły się w Tiszacsege...
Cóż jest tematem naszych spotkań?
Ręce i oczy, i usta.
Tylko tyle i więcej ani słowa.
Wargi szeptać nie mają czasu.
I bez dźwięku, bez zbędnego hałasu,
wciąż zbliżamy je ku sobie od nowa.
Ale później, kiedy milczy telefon,
gdy na końcu drutu cisza głucha,
gdy chcesz mówić, a wiesz, że nikt nie słucha
a odpowiada ci tylko twe echo,
zda się noc czarna i pusta
i bez dna, bez nadziei otchłań.
Lecz cóż jest tematem spotkań naszych?
Ręce i usta, i oczy.
Wśród ich toni drży me serce strwożone:
niech mnie wchłoną - błaga nadaremnie.
Piękne, gdy patrzą wprost we mnie,
i piękne, gdy w rozkoszy przymrużone.
Dwa kasztany nad źródłami się schyliły
i nie mogą nadziwić się błękitu,
że głęboki, jak Graal - puchar mitu,
z którego wodę życia piły.
Lecz gdy nie widzę ich, to niby śmierć mroczy,
burza znów staw w lesie straszy.
Więc cóż jest spotkań naszych tematem?
Usta i oczy, i ręce.
Nawet gdy chłodne, żarem wewnętrznym gorące,
by rozbudzić me spragnione ciało.
Miękkie i gładkie, gdy pieszczot nie dostało,
choć rozpalone, pożar duszy kojące.
Niby cisza z wiersza Twardowskiego,
choć patrzymy w siebie od nowa,
kiedy rozejść się chwila gotowa,
chcemy wrócić do tematu starego.
Niech nowe spotkanie położy kres udręce,
okraś je uśmiechu kwiatem.
Oczy, usta i ręce
niech na zawsze będą naszym tematem.
(na miesiąc trzeci, najdroższa)